Mieć
go przy sobie... dotykać go... patrzeć, jak się uśmiecha...
słyszeć te słowa. Mogłam przejść przez każde piekło pod
warunkiem, że po męczącym dniu znajdę się tuż przy nim.
Sylvia
June Day
Możliwe,
że czasem podejmujemy złe decyzje, kierujemy się sercem a nie
rozumem i to niekiedy wprowadza Nas w błąd. Ale jaki byłby świat
gdyby wszystko szło jak z płatka? Nie wiedzielibyśmy co to
cierpienie, ból. Uczucie współczucia nie drzemało by w Nas,
dlatego uczymy się na błędach po to by poznawać siebie codziennie
na nowo.
Johanna
Levy z wielką dokładnością pakowała swą podróżną torbę
próbując nie pominąć żadnego drobiazgu. Gdy Marco rozkazał tym
swoim władczym tonem aby to uczyniła nie zawahała się ani na
krok. Na język cisnęło Jej się wiele słów, nie miała przecież
najmniejszej ochoty wyjeżdżać w takiej chwili ale czasem bywało
tak, że lepiej przemilczeć sprawę niż wywoływać wilka z lasu.
Doskonale wiedziała kiedy przystopować, tak było w tej chwili gdy
na twarzy Reusa malowały się różne odcienie wściekłości.
Próbując dopiąć swą walizkę, która była aż nadto zapakowana
mnóstwem ubrań usłyszała jakieś krzyki dobiegające z salonu. W
pierwszym momencie pomyślała, że Marco coś się stało toteż
najszybciej jak tylko potrafiła opuściła teren garderoby by
znaleźć się nieopodal blondyna. Pokonując jednak stopnie schodów
zdała sobie sprawę, że Jej ukochany wcale nie jest sam.
-Więc
to prawda. Pieprzysz moją Joe!- krzyknął męski głos na co
Johanna o mało co nie spadła ze schodów. Ten głos rozpoznała by
z zamkniętymi oczami.
-Jaką
Twoją! Mario uspokój się i uważaj na słowa!- odgroził się
Marco kierując swój palec wskazujący na przyjaciela.
Brunet
zaśmiewając się szyderczo popatrzył w kierunku schodów na których
przerażona blondynka nie potrafiła zrobić ani kroku naprzód.
Stała jak wryta patrząc to na Reusa, to na Goetzego. Umysł
podpowiadał Jej aby rozdzieliła przyjaciół i wytłumaczyła
wszystko Mario natomiast ciało nie miało zamiaru współpracować.
Każda cząstka Joe zastygła w bezruchu.
-O
proszę. Kogo ja tu widzę. Johanna Levy we własnej osobie.
Musiałaś Go mieć co? Jest tylu facetów w Dortmundzie, Ty musiałaś
zabrać się za mojego przyjaciela. Naprawdę nie masz wstydu, prawda
Joe? Jesteś zwykłą......
-Dosyć
Mario! Chyba powiedziałeś to co chciałeś. Myślę,że powinieneś
stad iść.- oznajmił Marco tym samym władczym tonem, którym
jeszcze przed kilkoma chwilami rozkazał dziewczynie spakować
walizkę.
-Chyba
śnisz Reus. Nie będziesz mnie stąd wyrzucał. Naprawdę myślisz,
że Ona jest dla Ciebie? Pomarzyć sobie możesz. To zwykła mała
sprzedajna dziwka- prychnął brunet na co blondyn nie pozostał
dłużny. W mgnieniu oka dopadł do Mario pociągając za Jego
idealnie wyprasowany t-shirt, który w tej sekundzie zgnieciony
został w pięściach Marco.
Ku
przerażeniu Niemki brunet zaczął okładać swojego najlepszego
przyjaciela, który jeszcze wczoraj nim był. Jej ukochany wcale nie
miał zamiaru oddawać walkowerem wygranej. W oczach obydwu panów
istniało tyle nienawiści zupełnie tak jakby byli największymi
wrogami. To było nie do przyjęcia, sparaliżowana dziewczyna nie
mogła znieść tego widoku.
-To
ja byłem Jej pierwszym rozumiesz? Tak miało być do końca życia!-
krzyczał rozwścieczony Mario.
-Rzuciłeś
Ją gnoju! Teraz jest moja rozumiesz?! Nie masz prawa się do Niej
zbliżać bo rozerwę Cię na strzępy!
Nasłuchując
tej okropnej kłótni Johanna zdała sobie sprawę, że pierwszy raz
w Jej życiu ktoś się o Nią bije. O Nią. Johannę Levy! Ta myśl
wcale Jej się nie spodobała. Nie chciała być jakąś marionetką,
czyjąś cholerną własnością. Miała swoją godność i nie
powinna na to pozwolić. Ta myśl natchnęła w Nią tyle energii, iż
zdołała wyrwać się z drewnianych schodów na których stała
ładnych parę minut wpatrując się w obydwu piłkarzy.
-Dosyć
tego, rozumiecie?! Mam Was dosyć! Obydwu!- poinformowała towarzyszy
na co o dziwo mężczyźni zaprzestali walki.
-I
co teraz? Mała księżniczka rozpłacze się na naszych oczach? No
dalej Joe, przecież tylko tyle potrafisz. Wzbudzać we wszystkich
litość, to opanowałaś do perfekcji prawda?- zapytał brunet
zbliżając się na niebezpieczna odległość od dziewczyny.
Joe
mrużąc oczy nie wiedziała skąd w Niej tyle nienawiści do drugiej
osoby. Myślała, że te wszystkie negatywne emocje względem Mario
już dawno z Niej uleciały. Jednak dopiero teraz poczuła się
cholernie dobrze. Gdy mogła powiedzieć Mu co tak na prawdę o Nim
myśli.
-Wiesz
jaki jest Twój problem piłkarzyku? Jesteś obsesyjnym egoistą.
Myślisz tylko o zaspokajaniu swoich własnych potrzeb. Żal mi na
Ciebie patrzeć żałosny człowieku- patrząc z pogardą na
towarzysza już miała okręcić się na pięcie i odejść gdy
poczuła jak mężczyzna łapiąc Ją swą silną dłonią za
podbródek zmusza Jej twarz by na Niego spojrzała.
-Nigdy
tak więcej nie rób, zrozumiano?- wyszeptał tuż przy Jej uchu
następnie w ataku szału otwartą dłonią uderzył blondynkę w
prawy policzek tak intensywnie, że odchyliła się do tyłu
uderzając głową o blat kuchenny.
-Wynoś
się stąd, ale już!- usłyszała tylko znajomy głos Marco po czym
dotykając swego rozpalonego policzka poczuła jak leci Jej krew z
nosa.
-Mocno
boli?- wyszeptał po cichu Reus tak spokojnym i drżącym głosem
jakby bał się każdego wypowiedzianego słowa względem blondynki.
Joe
przymykając swe zmęczona powieki trzymała tuż przy oku woreczek z
zimnym lodem i co chwila syczała z bólu. Nie spodziewała się
takiej reakcji ze strony Mario toteż nie była przygotowana na tak
ostry cios względem Jej osoby. Zresztą brunet był zbyt silny by Mu
podołała. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że oberwie od samego
Mario Goetzego. Wpatrując się w dal nadal przeżywała tą chwilę
znosząc w bólu swą własną porażkę.
-Chcę
zostać sama- odrzekła blondynka siadając na podłodze nieopodal
rozpalonego kominka.