poniedziałek, 12 stycznia 2015

DZIESIĘĆ

Między mężczyzną a kobietą przyjaźń nie jest możliwa.  Namiętność, wrogość, uwielbienie, miłość- 
tak, lecz nie przyjaźń.

Była wykończona. Przyjechała tu po to by wypocząć, odseparować się od reszty świata a męczyła się

 coraz bardziej. Czym? Co Jej tak przeszkadzało, że nie potrafiła normalnie funkcjonować?

Świadomość tego, iż pocałowany przez Nią mężczyzna jest w pokoju obok? Czy może to, że nie jest

z Nią w tym pokoju tylko zabrał ze sobą inną dziewczynę? Nie potrafiła zrozumieć toku swego

myślenia. Nie nadążała za sobą, przecież nie powinna tak tyle czasu poświęcać Jego osobie! Mimo

 wszystko czuła nutkę zazdrości gdy widziała dziewczynę. Lena je z NIM śniadanie. Lena idzie z

NIM spać. Lena idzie pozwiedzać plażę z NIM. Te myśli przytłaczały Jej głowę jak zbyt ciężki głaz.

Postanowiła wziąć orzeźwiającą kąpiel by pozwolić swym zagmatwanym myślom choć na chwilę

dać odsapnąć. Zmoczyła swe ciało ciepłą wodą po czym wmasowała w Nie brzoskwiniowy żel pod

prysznic. Spłukując nadmiar piany stała tak jeszcze przez chwilę  czując jak krople wody ściekają po

 Jej bladej skórze. Gdy wycierała już swe ciało w miękki puchaty ręcznik usłyszała pukanie do drzwi.

 Myślała, że to obsługa, dosłownie pięć minut temu zamówiła kolacje do pokoju ponieważ konała z

głodu. Owinęła się ręcznikiem tuż nad piersiami i pomaszerowała szybkim krokiem do drzwi.

Otworzyła je z wielkim rozmachem i i uśmiechem na ustach lecz gdy zobaczyła osobę przed Nią

mina Jej zrzedła. Do Jej uszu dobiegł dźwięk głośnego pogwizdywania.

-Możesz się tak nie gapić?- zapytała widząc palący Ją wzrok blondyna na swoim ciele. Już na pewno

 przyjaciele tak na siebie nie patrzą.

-Z trudem- odparł wchodząc do środka. -Lena martwi się o Ciebie. Zapewne jesteś samotna w tym 

pokoju, może przyjdziesz do ....
LENA To imię znów przewinęło się przez głowę Joe. Miałaby do Nich pójść i co niby robić? Grać w

 karty? A może porozmawiać sobie o ich szczęśliwej miłości? Dziewczyna nie wyobrażała sobie

takiego scenariusza.

-Nie, Marco. Nie czuję się samotna. Zaraz idę spać, podziękuj Lenie za troskę- odparła.

-Ale nie dasz mi nawet dokończyć. Zaraz na plaży jest impreza. Z tego co wiem Ona nie znosi słowa
  sprzeciwu.

Serce Joe zakuło milionami małych szpileczek. Skąd On tyle o Niej wie? Nie miała ochoty na

jakiekolwiek imprezy ale ciekawość wzięła górę. Miała okazję poznać bliżej Lenę i zamierzała z tego

 planu skorzystać.
***
Wprawdzie była już gotowa do wyjścia lecz nie wiedziała czy to był na pewno dobry pomysł z tą

imprezą. Ubrana w krótkie koronkowe spodenki i top który opinał Jej szczupłą sylwetkę postanowiła

wziąć jeszcze ze sobą cienki sweterek w razie gdyby naprawdę wieczór okazał się chłodny. Biła się

non stop z myślami, wcale nie miała ochoty tam iść i to najmniejszej. Wybierając numer w telefonie

do Lisy chodziła nerwowo po pokoju czekając na odzew ze strony przyjaciółki.

-Lisa? No w końcu, musimy porozmawiać.

-No ja myślę! Nie dzwonisz przecież do mnie o tej porze, żeby powiedzieć mi dobranoc, prawda?- 


zapytała Lisa, która znała Joe już na wylot.

-Bo ja...bo ja....Nie wiem co robić- stwierdziła na jednym tchu nie przestawając chodzić w kółko po

 pokoju.- Chodzi o Reusa. Niby mieliśmy zostać przyjaciółmi. A On się tak zachowuje...

-Tak to znaczy jak?-
wtrąciła się blondynka, która musiała znać każdy nawet najmniejszy szczegół z

życia towarzyskiego Johanny.

-No flirtuje ze mną, chociaż nie powinien. Rany boskie Lisa On przyjechał tu z dziewczyną. 

Cholernie ładną dziewczyną- dodała po chwili namysłu.

-Może widzi jak się peszysz przy Nim i traktuje to jako dobrą zabawę? Flirt to nie grzech, pocałunek

 zresztą też nie.

-Jak zawsze można na Ciebie liczyć wiesz? Co mam robić? Olewać Go? Czy może też zacząć 


flirtować aż da sobie spokój?

-Ja myślę, że Ty najlepiej wiesz co masz robić. Po prostu nie daj się. Mario Cię za bardzo 


 skrzywdził, żebyś tak po prostu dała znów się omamić. Nie zapominaj o tym.
***
Oddychaj i idź przed siebie. Z takim nastrojem bojowym Joe zmierzała w kierunku plaży. Dostrzegła

z oddali grupkę przyjaciół imprezujących przy ognisku więc właśnie tam skierowała swe kroki.

 Usiadła tuż koło Maggie na złocistym piasku i otrzymawszy butelkę z piwem pociągnęła łyk

zimnego napoju.

-Jestem taka szczęśliwa, że mnie tu zabrałeś Marco- na cały głos oznajmiła Lena klejąc się do

 blondyna jak pijawka do ludzkiej skóry.

Joe nie mogła patrzeć na dziewczynę wprost leżącą na Reusie toteż postanowiła iść na parkiet

zatańczyć z przypadkowym mężczyzną. Poruszając biodrami w obie strony poczuła przed sobą

obecność mężczyzny. Młody brunet okazał się idealnym partnerem do towarzyskiego tańca. Nie

nadeptywał specjalnie na nogi i potrafił nienagannie kierować kobietą w tańcu. Przetańczyli tak trzy

kawałki po czym brunetka postanowiła podejść do baru by zamówić jakiś mocniejszy trunek.

-Margarita proszę- rzekła do barmana siadając na wysokim krześle.

-Dla mnie również- usłyszała za sobą znajomy głos który rozpoznała od razu.


-Nie bierzesz dwóch? Lena na pewno z chęcią też by się napiła.- stwierdziła z przekąsem

przymrużając oczy.

-Bluzeczka Ci się podwinęła- szepnął Jej na ucho Reus co sprawiło, że dziewczyna wzdłuż

kręgosłupa poczuła dreszcze. Blondyn przechwytując swojego drinka uśmiechnął się szyderczo po

czym skierował swe kroki w stronę plaży. Dziewczyna wypiła jednym haustem swój kieliszek

wykrzywiając przy tym twarz i pobiegła za Marco.

-Co Ty sobie wyobrażasz?!- krzyknęła ciągnąc za koszulkę tak aby blondyn na chwilę przystanął.
***********************
PRZERWA NA REKLAMY!!!!
Ach nawet nie wiecie jak KOCHAM kończyć w takim momencie! :)
Tylko proszę mnie nie hejtować za to hah :)
Zostawiam Was z nowiutkim, jeszcze cieplutkim rozdziałem a ja idę się zgłębiać w jakże ciekawy podręcznik od biologii :(
RATUNKU!!!!
Hahahahh nie ma sprawy już idę :)

Dobranoc perełki i dziękuuuję bardzo za każdy komentarz!!! Jesteście WIELKIE!

<3
p.s.  Zapraszam na mego drugiego bloga----->KLIK

środa, 7 stycznia 2015

DZIEWIĘĆ

Prawda o strachu:
Nie boimy się ciemności, boimy się tego co w Niej jest.
Nie boimy się wysokości, boimy się spaść.
Nie boimy się ludzi dookoła siebie, boimy się, że mogą Nas nie zaakceptować.
Nie boimy się kochać, boimy się  że druga osoba nie odwzajemni tego.
Nie boimy się pozwolić komuś odejść, boimy się zaakceptować rzeczywistość w której Go nie ma.
Nie boimy się spróbować jeszcze raz, boimy się  cierpieć z tego samego powodu.
Strach to złudzenie, boimy się Jego następstw.

Johanna Levy kilka dni po tym jak osoba Mario Goetze znów po raz kolejny namieszała solidnie w


 Jej życiu była już inną osobą. Potrzebowała kilku dni by dojść do siebie i przeanalizować to co się 

stało ale użalanie się nad sobą nie było w Jej stylu. Zleciła ekipie remontowej całkowitą zmianę Jej 

mieszkalnego wnętrza. Nie mogła patrzeć na białe ściany, na których raził Ją w oczy napis 

"DZIWKA". Ściany w kolorze delikatnego fioletu nadały inne brzmienia w Jej ciepłym, przytulnym

 mieszkaniu. Obiecała, że się nie podda i słowa dotrzyma. Najgorsze to poddać się strachowi, tylko 

On Nas paraliżuje. Co do Reusa...

Tego tematu dziewczyna wolała unikać i gdy tylko Lisa próbowała Ją wypytać o jakiekolwiek 


szczegóły z Jej życia towarzyskiego Joe zasłaniała się, że nie ma czasu na pogaduszki gdy praca 

czeka. Była dla Niej odskocznią, czymś co pozwalało Jej odetchnąć i nie myśleć. Nie widziała Go już

 tydzień, okrągłe siedem dni. Jednak dziś miał nastać dzień decydującego starcia. Dlaczego tak się

 denerwowała? Przecież wszystko sobie wyjaśnili, mimo tego było Jej głupio i wstyd. Pocałowała 

Marco Reusa, Ona Johanna Levy dopuściła się tego czynu którego nikt nie podejrzewał.
***
Robiła co mogła, chciała się wymigać z tego spotkania stawiając opór przed Kathy. Dziewczyna 


jednak była nieugięta, ktoś musiał przekazać sesję Hugo Bossa a obecnie współpracownica Joe była

 zajęta. Żywiła cichą nadzieję, że to może Mats a nie Marco przyjdzie do salonu, w końcu obydwoje 

brali w tym udział. Tak się jednak nie stało, punktualnie gdy wybiło południe blondyn pukając 

delikatnie we framugę białych drewnianych drzwi zjawił się tuż przed Nią.

-Cześć Joe. Wpadłem zobaczyć zdjęcia-zaczął niepewnie nie zdając sobie sprawy czy dziewczyna 


pamięta o celu Jego wizyty. Bądź co bądź ostatnio postawiła sprawę jasno, nie chciała się więcej 

widywać. Przynajmniej na gruncie prywatnym.

-Cześć Marco. Usiądź proszę,pokażę Ci zdjęcia- odparła otwierając swojego białego laptopa.


Zdjęcia były idealne, wprost stworzone do reklamy nowego perfumu. Zarówno Kathy jaki i Joe znały


 się dobrze na tym fachu, mimo tego iż ani jedna ani druga nie miała ukończonych studiów 

fotograficznych.

-Co u Ciebie?- na odwagę zdobył się Marco spoglądając kątem oka na blondynkę. -Zmizerniałaś 


ostatnio.- dodał lustrując uważnie ciało dwudziestoczterolatki.

Spojrzała na Niego tym swoim beznamiętnym wzrokiem, którym chciała prześwietlić myśli młodego 


Niemca. Bezskutecznie, nie wiedziała o co Mu chodzi.

-Schudłaś- wyjaśnił.-I ogólnie blada jesteś. Dobrze się czujesz?


-Tak. Wszystko w porządku, po prostu nie wyspałam się. Dziś mam dużo pracy więc troszeczkę się 


stresowałam dniem.

-Stresowałaś się dniem czy tym, że musimy się spotkać?-
zapytał bez jakichkolwiek oporów.


Dlaczego On musi być aż tak irytujący?- pomyślała dziewczyna. Wchodzi sobie tutaj jak gdyby 


nigdy nic, odgaduje Jej myśli i jeszcze patrzy się tymi cholernie błyszczącymi oczami wyczekując 

odpowiedzi. Wzrok blondyna przeszywał Ją na wskroś, wiedziała że musi coś powiedzieć choć głos 

ugrzązł Jej w gardle.

-Nie wiem o co Ci chodzi Marco. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, tak? To co się stało a raczej to co ja 


zrobiłam nie miało żadnego znaczenia. Po co do tego wracasz?- zapytała

-Skoro nie miało znaczenia to dlaczego tak się zachowujesz? Takie rzeczy się zdarzają. Nie 


pocałowałaś nikogo tak po prostu, spontanicznie. Bez żadnego zastanowienia się co będzie dalej?

-Wyobraź sobie, że nie. Oprócz tego jedynego razu nic takiego mi się nie zdarzyło. A wiesz 


dlaczego? Bo odkąd pamiętam byłam z Mario, myślałam że jest chodzącym ideałem. Dosłownie.

***
Żałowała, że wdała się w rozmowę z Marco, powinna przemilczeć sprawę i nie dawać Mu satysfakcji


 z tego, że ma racje. Bo miał. To prawda, to niby nic nie znaczyło, dlaczego tak się czuła? Czemu nie 

potrafiła spojrzeć blondynowi w oczy? Dlaczego On Ją torturował tymi pytaniami, czyżby

rozmawiał z Mario i podzielał Jego zdanie, jaką to jest pustą dziewczyną? Nie mogła opędzić się od natrętnych 

myśli, które kłębiły się w Jej głowie. Zaraz po wyjściu Reusa postanowiła zamknąć studio gdyż  i tak

 nie mogła się skupić choćby na najmniejszej czynności. Zakupując drożdżówki poszła do Lisy. 

Musiała z kimś koniecznie porozmawiać. Udałaby się do Maggie ale to przecież siostra Marco, jak 

ma z Nią o tym rozmawiać?.

-Mogę?- zapytała gdy ujrzała sylwetkę przyjaciółki w drzwiach.


Mocno zdziwiona dziewczyna wpuściła blondynkę do środka. Joe nigdy nie zaniedbywała swych 


obowiązków a dziś tak po prostu zamknęła studio, bo nie mogła się skupić. To było dziwne.

-Mała, co jest?- zapytała Lisa widząc jak nerwowo Jej przyjaciółka krąży po pokoju.


-On mnie rozprasza, rozumiesz?- zapytała gryząc kęs drożdżówki- Cholera, moją dietę szlag trafił.-


 Spoglądając na nadgryziony smakołyk zaczęła kontynuować- Wchodzi sobie z butami w moje życie, 

które już pomału zaczęła się układać, rozumiesz? I jeszcze ten tekst, "mizernie dziś wyglądasz". Co

 to za tani podryw? Po co On tam przyszedł, co?- zapytała Lisa sadowiąc się na kanapie.

-Joe choćbym nie wiem jak wytężyła moje komórki mózgowe to i tak za cholerę nie wiem o kim 


mówisz.

-Jak to o kim? Kto ma czelność przyjść do mojego salonu i prawić mi morały na temat mojego jakże


 nędznego życia? Oczywiście, że Reus!- odparła wykrzywiając usta w krzywym uśmiechu.

-Podoba Ci się!- Krzyknęła rozentuzjazmowana dziewczyna spoglądając z podziwem na 


przyjaciółkę.

-Oszalałaś, zapomniałaś, że.....


-Tak, tak pamiętam. To najlepszy kumpel Twojego byłego. Powtarzasz to od samego początku kiedy


 spotkałaś Go w Dortmundzie i co z tego Joe? Mario to palant a ognisty, płomienny romans akurat

 Tobie by się przydał.

-Zamknij się Lisa, zamilcz po prostu na wieki
- odparła dziewczyna ugryzając kolejny kęs 

drożdżówki.
***

Potrzeba jednej minuty by kogoś zauważyć, jednej godziny żeby Go ocenić , jednego dnia żeby 

polubić i całego życia by Go później zapomnieć.

Johanna Levy pochłonięta codziennymi sesjami nie zdawała sobie sprawy jak przez palce ucieka Jej


 czas. Dzień za dniem monotonnie robiła to samo, praca, dom, sen i tak w kółko. Nie miała czasu na 

zakupy, lodówka świeciła pustkami. Nie pamiętała kiedy ostatnio była na jakiejkolwiek imprezie, 

kiedy spotkała się w celach towarzyskich. Maggie martwiła się o przyjaciółkę, gdyż od ponad 

tygodnia nie dawała o sobie znaku życia. Postanowiła Ją odwiedzić oczywiście w studiu 

fotograficznym, gdyż nigdzie indziej nie można było złapać z Nią kontaktu. Przekraczając próg drzwi 
spostrzegła mizernie wyglądajacą blondynkę.

-Joe?Przyniosłam drożdżówki i ciepłą kawę- oznajmiła kładąc produkty na biurku dziewczyny.


-Meg, co Ty tu robisz?- zapytała zdziwiona nagłą, niezapowiedzianą wizytą siostry Reusa.


-Nie odbierasz telefonów, nie odpisujesz na sms-y, w domu Cie nie można zastać. Co się dzieje?



-Nic. Po prostu ostatnio spadło na mnie wiele obowiązków i nie mam na nic czasu. Jeśli jestem w 


domu to tylko i wyłącznie po to, aby się przespać.

-Tak, gdybyś mogła to tu byś nocowała, prawda? Już Cię znam. Musisz odpocząć, jak Ty wyglądasz. 


Jadłaś coś w ogóle ostatnio?- Maggie była osobą na tyle otwartą iż nie bawiła się w grę słów. Nie 

zważała na to, czy kogoś obrazi czy nie. Mówiła prosto z mostu to o czym myśli. Jednak nie dało się 

Jej nie lubić.

-Piłam kawę- odparła Joe wznosząc kubek do góry.


-Kawa o siódmej rano, brawo. A zresztą tego syfu z automatu chyba nie chcesz nazywać kawą. 


Trzymaj póki ciepłe- odparła podając blondynce termos.-Wiesz właściwie to przyszłam do Ciebie z 

pewną propozycją. Skoczyłabyś z Nami na wycieczkę?- zapytała Meg patrząc wyczekująco na dziewczynę.

-Na wycieczkę? Maggie ja naprawdę mam dużo pracy- odparła lecz momentalnie zgromiona przez 


dziewczynę zapytała- No dobrze. Gdzie ta wycieczka i kiedy?

-Extra, ja zarezerwuję bilety na jutro a Ty się przyszykuj.- rozentuzjazmowana brunetka zaczęła 


zbierać się do wyjścia.

-Ale nie powiedziałam, że się zgadzam. Meg! Dokąd jedziemy!?


-Na Seszele! Nie przejmuj się będzie fajnie, weźmiemy Marco!-
odkrzyknęła a blondynce z twarzy 


od razu zniknął uśmiech.

Dosyć, że będzie musiała użerać się z blondynem to jeszcze Seszele. Pod pojęciem słowa wycieczka 


miała nadzieję wybrać się gdzieś za miasto a nie w inny kraj. Maggie była nieobliczalna.
***
Czy miała jakiekolwiek wyjście z tej ponurej sytuacji? Nie. Maggie choćby siłą zaciągnęłaby Ją na


 lotnisko. Odwrotu nie było toteż następnego poranka już zmierzała taksówką w stronę lotniska. Z 

oddali widziała już sylwetkę męża Meg toteż wiedziała gdzie się kierować, rozmawiał z jakąś 

dziewczyną. Widocznie zaprosili troszkę więcej osób na ten wyjazd co uszczęśliwiło Joe. Gdy 

będzie  większe towarzystwo może zajść taka sytuacja, iż wcale nie będzie musiała rozmawiać z 

blondynem.
-Joe! Tutaj!- krzyczała Meg wymachując rękoma by ta jak najszybciej podeszła do Nich.


W tym momencie dziewczyna rozmawiająca z mężem przyjaciółki odwróciła się ale nie była sama.


 Pierwsze co rzuciło się w oczy Młodej Niemce był Reus kurczowo trzymając kobietę za rękę. Szła 

przed siebie wpatrując się w ten obrazek, poczuła lekki zawód.
 Czyżby zazdrość? Nie potrafiła 

zrozumieć swych dziwnych odczuć, przecież jest dobrze. Skoro to Jego dziewczyna, nie będzie już 

więcej żadnych dwuznacznych sytuacji, prawda? Podeszła bliżej kładąc walizki w odpowiednie dla 

Nich miejsce.

-To chyba jesteśmy w komplecie- stwierdziła Maggie.-Wy się jeszcze nie znacie. Joe pozwól, że Ci 


przedstawię to jest Lena.

-Miło mi-
odparła młoda dziewczyna ćwierkając jak wróbelek. Buzia Jej się nie miała zamiaru 


zamknąć. Była tak cholernie ładna i miła, że Joe miała ochotę Ją zabić. Zdziwiona swoim bojowym 

nastrojem względem rudowłosej postanowiła zmierzyć w kierunku samolotu. Usiadła na swoim

 wygodnym miejscu rozglądając się dookoła gdzie podziali się pozostali. Ani Maggie ani Davida nie

 mogła zauważyć za to Marco wraz z Leną znaleźli się stosunkowo za blisko Niej.

-Znowu się widzimy- rzucił Marco siadając na miejscu obok. Blondynka już wolałaby "słodką 


idiotkę Lenę" koło siebie ale przecież nie będzie robić scen. Wiedziała, że będzie żałować tego 

wylotu, miała skrytą nadzieję iż dopadnie Ją zatrucie pokarmowe i cały wyjazd przeleży w pokoju 

hotelowym. Założyła swe słuchawki na uszy wywracając teatralnie oczami by nie słuchać 

gaworzenia znienawidzonej przez Nią dwójki.
***
Miły głos pogodnej stewardessy obwieścił, iż lada moment będą lądować. Przestraszona Lena 


trzymała kurczowo Marco za rękę gdyż strasznie bała się latać. Mimo iż Joe miała przez cały lot na 

uszach słuchawki dziewczyna tak głośno rozmawiała iż znała chyba cały Jej życiorys.

-Może też się boisz? Złapać Cię za rękę?- zapytał Marco unosząc znacznie jedną brew. Jego ręka 


dziwnie spoczęła na kolanie Johanny wprawiając Ją w niemałe zamieszanie. Lena była tak przejęta 

lotem, że nawet nie zauważyła tego dwuznacznego gestu. Blondynka strącając rękę blondyna 

zgromiła Go wzrokiem zapinając szczelnie pasy. Nie dało się ukryć, iż sama się bała ale nie miała

 zamiaru dawać Reusowi tej satysfakcji.Za kogo On się w ogóle uważa? Myślała, że jest inny.

Można Mu zaufać ale teraz zdała sobie sprawę, iż jest bezczelny. Podrywacz jakich mało i nie obchodzi Go

 w ogóle, że dziewczyna się krępuje, w końcu jest przyjacielem Mario. Do cholery co On wyrabia?!

***
Rozpakowywała swoje walizki modląc się by nikogo Jej nie przydzielili do pokoju, o dziwo cały


 apartament był Jej. Maggie zajęła miejsce z Davidem, natomiast Lena zamieszkała naprzeciwko z 

Marco. Na samą myśl tego Joe wzdrygnęła się, zaczęła sobie wyobrażać co Oni tam mogą 

wyprawiać. Zganiła siebie w myśli za tak wygórowane myśli i postanowiła zejść na dół po coś do 

jedzenia. Od samego rana nic nie jadła, zdając sobie sprawę, że będzie lecieć w samolocie.
 ***


Heii.
Tak mnie wena poniosła,że i na tym blogu postanowiłam dodać :)
Mam nadzieje, że się spodobał. Wytężałam swój mózg aby coś konkretnego napisać i mam nadzieje taką malutką, że nie zawiodłam :)
BUZIAKI:***

poniedziałek, 29 grudnia 2014

OSIEM

Są takie błędy, których nie da się naprawić. Są takie słowa, których nie sposób cofnąć. Są takie łzy,

których nie potrafimy powstrzymać. Są takie gesty, którym nie potrafimy się oprzeć. Są takie

pragnienia, które nie chcą umrzeć.  Jest takie uczucie, które nie chce zgasnąć.

-Joe! Poczekaj! Gdzie Ty teraz pójdziesz?- zapytał Reus chwytając w ostatniej sekundzie dziewczynę

 za nadgarstek. -Nie wygłupiaj się, zostań.

Przyparta do muru nie miała wystarczająco dość siły by się uwolnić. Trzymający nadal Jej nadgarstek

 Reus stał tuż przed Nią. Dzieliły ich nieznaczne milimetry, dopiero teraz ujrzała czekoladowe

 tęczówki Marco, na które wcześniej nie miała okazji patrzeć z aż takiego bliska.  W Jej nozdrza

wbił się orzeźwiający zapach żelu pod prysznic, którego blondyn przesiąknął od stóp do głów.

 Zamarła w bezruchu starając się opanować nerwy. Cicho wyszeptywane imię "Joe" przez Marco

 wcale nie pomagało w zebraniu myśli. Wprost przeciwnie, głos Niemca pobudził Ją w ułamku

chwili by zbliżyć się do malinowych ust blondyna i musnąć delikatnie Jego ciepłe wargi.

-Przepraszam- odrzekła gdy zorientowała się co właśnie zrobiła i tak po prostu uciekła.
***
Czy pech zawsze musiał Ją prześladować? Nawet w najgorszych dla Jej życia momentach nie mogła

zaznać spokoju. Szła przed siebie ciągnąc buty po mokrym od deszczu chodniku rozmyślając o tym

co się właśnie wydarzyło. To był absurd, nie mogła sobie wyobrazić dlaczego to zrobiła. Mieli być

przyjaciółmi tylko i wyłącznie. Nawet w najśmielszych snach nie przyszło Jej do głowy by zdobyć

się na pocałunek z Reusem. Ale ta cała sytuacja, była roztrzęsiona, przygnębiona i nie wiedziała co

robić. A Marco stał stanowczo za blisko, to był ułamek sekundy i Bach! Jak grom z jasnego nieba

dotknęła malinowych ust chłopaka po czym zniknęła. To potrafiła robić najlepiej, narobić sobie

wstydu i zniknąć. Nogi prowadziły Ją teraz do domu Lisy, dlaczego od razu tu nie przyszła? Musiała

iść do blondyna? Od samego początku wiedziała, że ta znajomość nie przyniesie nic dobrego i nie

 myliła się.  Jej szósty zmysł po raz kolejny Jej nie zawiódł, tylko dlaczego musiało do tego dojść?

Reus pewnie myśli, że Mario miał rację i jestem puszczalska- pomyślała dziewczyna zbliżając się do

domu przyjaciółki.
***
-Ale jak Go pocałowaś? Tak po prostu?!- Lisa przeszywała wzrokiem przyjaciółkę wytrzeszczając

przy tym źrenice.

Ukrywając twarz w dłoniach Joe kołysała się do przodu i tyłu. Nie miała pojęcia co się z Nią dzieje i

 jak ma teraz postąpić. Z otępienia wyrwał Ją odgłos telefonu z torebki, który sygnalizował

nadchodzące połączenie. Wyciągając iphona z kieszonki spojrzała na wyświetlacz. Reus. Osiem

nieodebranych połączeń. Powinna powiedzieć Mu, że jest bezpieczna i nic Jej nie grozi ale nie miała

na to siły. Nie posiadała ochoty na jakiekolwiek wyjaśnienia i bała się, że gdy powie blondynowi

 gdzie się znajduje ten wsiądzie w samochód i przyjedzie do Niej a na to kompletnie nie była gotowa.
 
-Co ja mam Mu powiedzieć Lisa? Przepraszam ale to był błąd? Czy Ty to słyszysz?  Co On sobie o 

mnie myśli? Jaką ja jestem idiotką!

Lisa wracając z kuchni z dwoma parującymi kubkami sama nie wiedziała co myśleć o tej sytuacji.

Johanna zawsze miała problemy z wyborem niewłaściwych facetów. Nie rozumiała jednak

przyjaciółki, przecież Reus nie jest złym człowiekiem.

-Joe ale....Wy nic ten tego?- zapytała patrząc z ukosa na blondynkę.

-Oszalałaś chyba! Jeszcze tego by mi brakowało! Weź mnie zastrzel, bo spalę się ze wstydu.-

oznajmiła dziewczyna.

-Kochanie nie rozumiem Twych obaw. Ty jesteś sama, On jest sam. Brzydka nie jesteś, On za to jest 

boski. Jeśli nie weźmiesz się za Niego to ja chętnie skorzystam.- rozmarzyła się Lisa.

-Na miłość Boską dziewczyno! To jest najlepszy przyjaciel mojego byłego, rozumiesz? Przeliteruję 

Ci. Oni się P-R-Z-Y-J-A-Ź-N-I-Ą.- wstając z sofy zdała sobie sprawę, że nadchodzi siódma. Nie

spała wcale dzisiejszej nocy i w najbliższych godzinach też się na to nie zapowiadało. Musiała

zbierać się do pracy, gdyż z samego rana ktoś zarezerwował sobie sesję.
***
Rozkładając sprzęt czekała na Kathy, która spóźniała się już dwadzieścia minut. Nie lubiła gdy ktoś

się spóźnia ale była tak zaabsorbowana swoimi problemami, że nie zdążyła się obejrzeć i ujrzała

dziewczynę w drzwiach.

-Przepraszam za spóźnienie, straszne korki o tej porze. Musiałabym o szóstej wyjechać, żeby tu być 

na czas. Widzę, że już się rozłożyłaś. Bardzo dobrze. Zaraz przyjdą.

-Kto przyjdzie? -zapytała z ciekawością lecz nie musiała długo czekać na odpowiedź gdyż

zauważyła przed sobą sylwetki dwóch mężczyzn.

-Maggie była o tyle dobra i namówiła swego brata na sesję. Joe przedstawiam Ci Marco Reusa i 

Matsa Hummelsa z tutejszej drużyny piłkarskiej. Zrobimy sesję dla Hugo Bossa.

Kathy wcale nie musiała przedstawiać stojących przed Nią mężczyzn. Znała ich z ekranu wielkiego

telewizora a nawet jednego z nich miała okazję poznać jeszcze bliżej. Aż zbyt bardzo. Johanna stała

wpatrzona jak w obraz niczym zahipnotyzowana magicznym zaklęciem. Z rozszerzonymi wargami

wpatrywała się w piłkarzy nie mrużąc nawet przy tym powiek. Ocuciła się jednak po chwili zdając

sobie sprawę, jak głupio musi wyglądać. Postanowiła wziąć się do pracy nie dając po sobie nic

poznać. Przecież nic się nie dzieje- powtarzała sobie w myślach pstrykając co chwila zdjęcie.

Gdy nastała chwila przerwy na łyk kawy myślała, że oszaleje. Nie wiedziała co robić, jak się

zachowywać. Zaczęła czyścic więc swój obiektyw nie spuszczając z Niego oka. Po chwili poczuła

jednak czyjąś obecność obok.

-Mogę przeszkodzić?- zapytał blondyn bezceremonialnie siadając obok. Był tak wyluzowany jakby

 nic osobistego w przeszłości między nimi nie miało wcale zdarzenia. Joe jednak nie potrafiła tak,

 postanowiła jednak udawać,że wszystko w porządku.

-Jakieś propozycje co do sesji? Jeśli coś Ci się  nie podoba to powiedz, zawsze możemy zmienić 

koncepcję.

-Joe...?- zapytał przeciągle Marco- Chcesz mi coś powiedzieć?- spojrzał na Nią tymi cholernie

 brązowymi oczami, które nagle pociemniały od wpatrywania się w blondynkę.

-No dobrze przepraszam, nie wiem co się ze mną stało. Nie zapanowałam nad sobą czego żałuję. 

Naprawdę nie mam pojęcia co mi do głowy strzeliło- oznajmiła zdając sobie sprawę jak interesujące

w tej chwili są Jej własne dłonie. Przebierając nerwowo palcami miała wrażenie, że zaraz zapadnie

się pod ziemię.

-OK, dlaczego nie odbierasz telefonów?- zapytał upijając łyk świeżo zaparzonej kawy.

Nie miała pojęcia co odpowiedzieć. Wstydziła się, bała, nie miała ochoty? Wzruszając ramionami

spojrzała na punkt przed siebie.

-Nie możemy się unikać, przyjaźnisz się z Maggie a to moja siostra.

-Marco nie chcę Cię unikać ale nie sądzisz, że to niekomfortowa sytuacja? Mam się zachowywać 

jakby nigdy nic? Jeszcze niedawno temu mieszkałam z Twoim najlepszym przyjacielem! 

-Joe to był impuls. Ja o tym zapominam Ty też, ok?- zapytał patrząc z ukosa  na dziewczynę.

-Postaram się- odrzekła wstając z krzesła. -Ale lepiej jeśli na jakiś czas przestaniemy się widywać.
***
Cześć robaczki ♥
Wiem, że rozdział nie powala ale z racji tego, że jutro wyjeżdżam na 10 dni w góry!!!!! <3
To chciałam coś dodać przed mym wyjazdem.:)
Mam nadzieję, że choć trochę się spodobał ;)
A wiec pragnę jeszcze życzyć Wam:
WYSTRZAŁOWEGO SYLWESTRA I JESZCZE LEPSZEGO NOWEGO ROKU:)
See you:*


sobota, 20 grudnia 2014

SIEDEM

Nie sztuką jest po rozstaniu miłość zamienić w nienawiść...prawdziwą sztuką jest zamienić miłość

chociażby w normalną relację.

Niepewnym ruchem ręki pchnęła drzwi zapalając na korytarzu  światło. Otwierając szeroko oczy

 wydała z siebie głośny przeraźliwy krzyk.....

Jej mieszkanie przypominało istne pobojowisko. Rozglądając się dookoła pomieszczenia bała się

wykonać jakikolwiek ruch, chociażby najmniejsze poruszenie wydawało się niebezpieczne. Lokum

 było w opłakanym stanie, nie było choćby jednej szafki z której nie zostałyby porozrzucane rzeczy.

Nawet głupia szuflada ze skarpetkami była opróżniona do zera i leżała pośrodku pokoju. Jej

mieszkanko na które ciężko pracowała przypominało w tej chwili pole bitwy. Na białej ścianie na

której kiedyś wisiał telewizor czerwonym sprayem ktoś napisał słowo "DZIWKA". Sparaliżowana

strachem i poczuciem bezradności nie zastanawiając się długo obróciła się na pięcie i nie zważając na

 to, iż zostawiła otwarte mieszkanie z płaczem ruszyła przed siebie.

Podążała ciemną nocą wgłąb śpiącego Dortmundu mijając co chwila pojedynczych zmęczonych

ludzi, którzy o tej porze wracali z tłocznych klubów. Raz po raz niejeden mieszkaniec obracał się w

ślad za dziewczyną gdy ujrzał Jej podpuchnięte od płaczu oczy. Była przerażona, jak nigdy dotąd.

  Kto mógł to zrobić? I w jakim celu?Czy ktoś Ją obserwował? Spoglądając się za siebie nie

 zauważyła żadnego podejrzanego obiektu. Ten strach był paniczny, obezwładniał Ją od środka. Nie

wiedziała  dokąd pójść, wszyscy normalni ludzie śpią o tej porze.
***
Po kilkugodzinnej wędrówce zdała sobie sprawę, że zna to miejsce. Naprawdę nie miała dokąd

pójść, do domu przecież nie wróci. On tam może być. Zaczęło już powoli świtać, była wykończona,

przerażona i głodna. Pukając delikatnie w drzwi nie zdawała sobie sprawy, że robi to za cicho.

Jednak nie miała więcej siły by zebrać w sobie większą moc. Zrezygnowana już miała odejść i podążyć w

inną stronę gdy drzwi nieco się otworzyły i wychyliła się zza nich blond czupryna, która była w

niesamowitym nieładzie. Jak nie Marco, widocznie jeszcze spał gdy Ona próbowała dostać się do

środka.

-Joe? Co Ty tu robisz?- przecierając swe oczy zapytał nie do końca rozbudzony. Po chwili jednak

dostrzegł w jakim blondynka jest stanie. Otworzył szerzej drzwi i podszedł bliżej:

-Ktoś Ci coś zrobił? Wejdź do środka.

Johanna nie była w stanie wypowiedzieć choć jednego słowa. Tak jakby wielka potężna siła trzymała

Ją kurczowo za gardło nie pozwalając na jakikolwiek dźwięk. Delikatnie pchnięta przez ciepłą dłoń

Reus'a podążała ku domowi, który wydawał się bezpieczny. Szła niczym żołnierz na wojnę, Jej kroki

były automatyczne, prawa- lewa i znów to samo. Bała się, bała że może ujrzeć twarz Mario lecz na

szczęście bruneta tam nie było. W głębi serca wiedziała kto dokonał się rozboju Jej mieszkania lecz

nie chciała dopuszczać do siebie takiej myśli.

-Trzymaj, ciepła herbata- z letargu wyrwał Ją głos Marco, który trzymając parującą ciecz usiadł

 koło dziewczyny.


Upijając kolejne łyki ananasowego napoju powoli dochodziła do siebie. Była pewna, że tu Jej nic nie

grozi, spoglądając kątem oka na Marco zauważyła, że ten bacznie Jej się przygląda domagając się

jakichkolwiek wyjaśnień.

-Boże, przepraszam. Nie powinnam tak po prostu wpadać bez zapowiedzi o piątej nad ranem, ale nie

  miałam dokąd pójść.  W moim mieszkaniu...- zaczęła lecz nie była w stanie wypowiedzieć 

kolejnego  choćby małego słowa gdyż z Jej oczu zaczęły ronić gorzkie łzy.

-Joe  spokojnie- odrzekł głaszcząc czule blondynkę po plecach.- Powiedz mi co się stało, może 

mogę Ci  jakoś pomóc?- zapytał podając paczkę higienicznych chusteczek rozhisteryzowanej dziewczynie.

-Marco, On, On....-zająknęła się zdając sobie sprawę, że właśnie Jemu nie powinna o tym mówić.

Nie  powinna tu wcale przychodzić. Miałaby zacząć rzucać oskarżeniami na Mario? Najlepszego

przyjaciela blondyna. Przecież to bardzo niekomfortowa sytuacja a Ona wcale nie była pewna, kto

napadł na Jej dom.

-Kto Joe? Kogo masz na myśli?- dopytywał się zaniepokojony blondyn.

-Poszłam do domu i tam było kompletnie wszystko nie na swoim miejscu, tak jakby przeszedł 

huragan, rozumiesz? Na ścianie powypisywał okropne rzeczy. Nie wiem co by było jakby zastał mnie

 w domu. Jeśli jest zdolny do włamania. On mógłby mi coś zrobić!- krzyknęła zrozpaczona

 dziewczyna chowając twarz w swoich dłoniach.

-Joe nie pomogę Ci jeśli nie wiem kto to był.     Musisz to zgłosić na policję.- stwierdził

przyciągając  do siebie dziewczynę. Przesuwając delikatnie opuszkami palców po Jej plecach próbował Ją uspokoić.

-Ale, ale nie mogę Marco- rzucając półsłówkami Joe po raz kolejny żałowała że tu przyszła.
- Przecież to Mario- wyrzucając to z siebie poczuła jak zalewa Ją fala rozpaczy ale również ulgi?


Jej ciało zalała fala gorąca oznajmująca lekkość na sercu. W końcu mogła to z siebie wyrzucić lecz 

w spojrzeniu Reusa dostrzegła nutkę niezrozumienia i niedowierzania. Co Ona sobie myślała?

Przecież ten pomysł był od samego początku poraniony. Przyszła się pożalić Jemu? Akurat Jemu? To

 niedorzeczne. Zrywając się z kanapy ruszyła do wyjścia, miała zamiar zapaść się pod ziemię i uciec

 stąd jak najdalej.

-Joe! Poczekaj! Gdzie Ty teraz pójdziesz?- zapytał Reus chwytając w ostatniej sekundzie

  dziewczynę za nadgarstek -Nie wygłupiaj się, zostań.

Przyparta do muru nie miała wystarczająco dość siły by się uwolnić. Trzymający nadal Jej dłoń

Reus stał tuż przed Nią. Dzieliły ich nieznaczne milimetry, dopiero teraz ujrzała czekoladowe

tęczówki Marco, na które wcześniej nie miała okazji patrzeć z aż takiego bliska.  W Jej nozdrza wbił

 się orzeźwiający zapach żelu pod prysznic, którego blondyn przesiąknął od stóp do głów. Zamarła w

bezruchu starając się opanować nerwy. Cicho wyszeptywane imię "Joe" przez Marco wcale nie

 pomagało w zebraniu myśli. Wprost przeciwnie, głos Niemca pobudził Ją w ułamku chwili by

zbliżyć się do malinowych ust blondyna i musnąć delikatnie Jego ciepłe wargi.


-Przepraszam- odrzekła gdy zorientowała się co właśnie zrobiła i tak po prostu uciekła.

***
Cześć!
W końcu dodaję rozdział, przepraszam za opóźnienie. Przez dobre dwa tygodnie miałam pustkę w głowie jednak na szczęście mnie oświeciło.
Rozdział na Amy dodam jakoś bliżej  świąt gdyż jest w trakcie kończenia.----->KLIK

See you ;*

sobota, 6 grudnia 2014

SZEŚĆ

Szczęście czasem uśmiecha się do Nas w najmniej oczekiwanych momentach. Gdy przekreślamy

wszystko, gdy myślimy że już nic nas w życiu nie zaskoczy. Przychodzi tak nagle i nieoczekiwanie.

 Ważne wtedy by się nie poddawać, wyczekiwać tej chwili  a gdy przyjdzie złapać wiatr w żagle i

popłynąć ku lepszemu życiu. Nie można opaść z sił nigdy, bo gdzieś tam za rogiem czai się zło, które

tylko czeka na Twój upadek. Gdy stoczysz się na dno i z dnia na dzień będziesz wylewać hektolitry

łez. Nie pozwól na to!

Johanna wreszcie poczuła się tak wspaniale, tak jak kiedyś. Będąc nastolatką szczęście się do Niej

 uśmiechnęło i mogła przespacerować się po wybiegu prezentując na sobie najnowszą kolekcję

znanego niemieckiego projektanta. Te spojrzenia ludzi, ten flesz skierowany tylko na Nią, nigdy tego

nie zapomni. Dzisiaj wie, że to wcale nie było szczęście. Doskonale zdaje sobie sprawę, że trzeba

było po maturze iść dalej się edukować a nie postawić wszystko na jedną kartę. Ale czasu nie zmieni

i nie będzie się użalać nad swoim losem podczas gdy prawdziwe szczęście stanęło dla Niej otworem.

Pomysł Maggie okazał się strzałem w dziesiątkę.  Katie, która niedawno co otworzyła agencję

 modelek gdy usłyszała, że sama Johanna Levy chce u Niej pracować jako fotograf nie posiadała się

ze szczęścia. Już następnego dnia miała stawić się w nowej pracy a tuż po zakończeniu tygodnia

 opijały wspólny sukces mając nadzieję, że wszystko potoczy się jak najbardziej pozytywnie w ich

życiu.
***
Joe nigdy nie lubiła wcześnie wstawać, jako modelka była do tego wprost zmuszana ale teraz jako

uprawiająca wolny zawód mogła ustalać sobie godziny sesji kiedy tylko chciała. Tak było i też

dzisiaj dopiero o godzinie dwunastej była umówiona na sesję z dziewczynami. Zjadła więc spokojnie

śniadanie przed swoim wielkim czterdziestodwu calowym telewizorem wiszącym na ścianie, który

stanowił punkt centralny w Jej salonie. Włączając telewizję śniadaniową słuchała reportażu na temat

niebezpieczeństwa noszenia obuwia na wysokim obcasie w górach. Nie zdawała sobie sprawy, że

kobiety są tak naiwne, iż stawiają swój wygląd wyżej niż własne bezpieczeństwo. Jak można ubrać

 szpilki chodząc po górach? Jej wywody przerwała reklama, która ogłaszała wiadomości sportowe.


"Wczoraj o 20.05 Bayern Monachium wyruszył z lotniska na mecz, który odbędzie się w

Dortmundzie na SIP dokładnie za dwa dni tj. 22.08.2014r o godz. 19.30. Wszyscy piłkarze są w

wyśmienitych humorach i jak jeden mąż odpowiadają, że zwycięzca jest tylko i jeden i tym razem

wygrają tą potyczkę."

Odłożyła na chwilę łyżkę do miski z płatkami kukurydzianymi zdając sobie sprawę, że Mario już jest

 w Dortmundzie. Kiedyś skakała by z radości na tą wieść a teraz? Czy to cokolwiek Ją obchodziło?

Na pewno nie. Złość jeszcze Jej nie przeszła i prawdopodobnie nigdy nie wybaczy młodemu

Niemcowi tego jak Ją potraktował. Nie zastanawiając się dłużej nad tym faktem wsunęła swe stopy w

puchate papcie i pomaszerowała do swej garderoby w poszukiwaniu odpowiedniej odzieży.
***
Marco Reus zafascynowany z samego rana tym, iż Jego najlepszy przyjaciel przyleciał do

Dortmundu nie posiadał się ze szczęścia. Nie widzieli się prawie pół roku co było niemałym

 odstępem czasu więc gdy usłyszał dzwonek do drzwi prawie, że biegiem dorwał się do klamki.

-Cześć Blondi- przywitał się Mario pozwalając sobie na uścisk z klubową jedenastką.
-Mario! W końcu.
Brunet spóźnił się o niemałą godzinę no ale w końcu co z tego.Ważne, że po prostu był i mogli choć

 parę chwil poczuć się tak jak kiedyś. Wtedy gdy Gotzeus robił furorę na dortmundzkim stadionie.

Opowiadaniom nie było końca. Ani jednemu ani drugiemu usta się nie zamykały. Popijając zimne

napoje starali się zapomnieć o tym, iż już jutro będą musieli zmierzyć się naprzeciw sobie na boisku.

 Nie była to komfortowa sytuacja ale takie było życie. Raz z wozem, raz pod wóz. Nie takie trudności

w życiu omijali by poddać się ot tak. Grając w Fifę zdali sobie sprawę jak późna już godzina. Mario

zmuszony do pobytu hotelowego jak i reszta zawodników Bayernu ten ostatni raz przed meczem

postanowił przespacerować się na Idunę razem ze swym najlepszym przyjacielem.
***
Kończąc pracę Joe spojrzała na zegarek i przetarła oczy by upewnić się, że to na pewno ta godzina.

Nigdy nie pomyślałaby, że można spędzić tyle czasu na jednej sesji. Było to co prawda emocjonujące

 starcie.  Dziewczyny były przygotowywane do półnagiej sesji więc o żadnym mankamencie nie

mogło być mowy. Były to początkujące modelki więc większość z nich tak po prostu i zwyczajnie

 wstydziła się swojego ciała. To przerażające ile populacji nie wierzy w siebie i własne siły. Każdy

przecież jest jaki jest i to jest piękne. Chowając sprzęt do torby pożegnała się z Katy i wyszła na

 zewnątrz. Chłodny wiatr uderzył Jej w twarz wywołując ciarki na całym ciele. Obejmując się

ramionami zdała sobie sprawę, że lato niedługo dobiegnie końca gdyż wieczory już są chłodne.

Nieopodal godziny dwudziestej wysiadła na przystanku nieopodal SIP z którego wystarczyło skręcić

w jedną przecznicę by znaleźć się w ciepłym przytulnym domu.

-Proszę, proszę kogo my tu mamy- odezwał się męski głos, którego gdy tylko usłyszała stanęła

 wryta jak porażona piorunem. Bała się obrócić, wykonać jakikolwiek ruch. Miała nadzieję, że nie

spotka tego osobnika nigdy na swej drodze a nawet jeśli tak to tak zwyczajnie przez wzgląd na to co

ich kiedyś łączyło da jej spokój. Tak jednak nie było, Goetze niewzruszony obojętnością blondynki

kontynuował dalej swój wywód.

-Nie poznajesz mnie Joe?- zapytał po czym blondynka niechętnie obejrzała się za siebie i ujrzała

rząd równie białych zębów Mario ukrytych w nieszczerym i kpiarskim uśmiechu. Obok Niego 

ujrzała

błyszczące blond włosy Jego przyjaciela w których od razu rozpoznała Reusa, przez co jeszcze

bardziej poczuła się zakłopotana.

-Co chcesz?- wycedziła przez zęby mając ochotę jedynie na ucieczkę.

-No nie wiem co Ty mi możesz dać cukiereczku- zbliżając się na niebezpieczną odległość musnął

opuszkami palców Jej dekolt, który pod napływem dotyku zamienił się w gęsią skórkę na całym

 ciele.

-Och czyżby Johanna Levy zadrżała? Czujesz coś do mnie kotku?- zapytał zblizając swe usta do

małżowiny usznej dziewczyny.

-Mario odpuść, idziemy?- wtrącił się nagle Reus widząc sparaliżowaną blondynkę w bezruchu.

-Dziś masz szczęście ale uważaj na siebie- warknął na odchodne puszczając Jej oczko.

Stała tak jeszcze przez chwilę spoglądając na sylwetki dwóch mężczyzn oddalających się ku

stadionowi. Oniemiała z wrażenia poszła do pobliskiego baru by zatopić swój żałosny żywot w

kieliszku drinka.

***
Zmęczona po ciężkim dniu pracy postanowiła w końcu opuścić lokal. Zegar już dawno wybił godzinę

dwunastą. Wiedziała doskonale, że nazajutrz będzie żałować tego co dziś zrobiła. Kolejny raz dała się

podpaść jak małe dziecko I tak po prostu uciekła od problemu zamiast stawić czoła Mario. Mogła

zrobić cokolwiek, należało Mu się dać w pysk. I co to w ogóle znaczyło, że ma szczęście I uważać na

siebie? Czyżby to była groźba?. Coraz bardziej Goetze Ją przerażał, jednak tej nocy nie miała

zamiaru zaprzątać sobie tym głowy  I skierowała swe kroki do domu. Wyciągając z torby klucz

próbowała chwiejną ręką dopasować Go do zamka. Drzwi drgnęły, wcale nie były zamknięte.


Czyżby zapomniała o Nich wychodząc na sesję? Nie to niemożliwe. Zawsze przed wyjściem

wszystkiego dogląda bojąc się dziwnych typów kręcących się po okolicy. Niepewnym ruchem ręki

pchnęła drzwi zapalając na korytarzu  światło. Otwierając szeroko oczy wydała z siebie głośny

przeraźliwy krzyk.....
***************************
Och tylko nie znienawidźcie mnie za takiego Mario- BAD BOY!
Odbiegając od tematu.
WESOŁYCH MIKOŁAJEK!
Mam nadzieję, że prezenty były udane!
<3

sobota, 22 listopada 2014

PIĘĆ

Czasem w najmniej oczekiwanych momentach spotykamy ludzi, których ta na prawdę wcale nie chcemy
widzieć. Czy to normalne? Nikt tego nie wie. Może tak, może nie. Ale świat póki co tak na prawdę jest mały. I
nigdy nie powinniśmy robić czegoś przeciwko sobie. Życie zgodnie ze swoimi przekonaniami. Jakie to wydaje
się być proste prawda? Jednak nie wszystko jest takie kolorowe. Nie ma z góry i pod górę. Są wzniesienia, doły
i kałuże i tak do końca naszych dni.
***
-Znacie się?- zapytał Peter nalewając wszystkim wina do kieliszków.
-Joe była dziewczyną Mario- odparł z pretensją w głosie.
-Tego Mario?!- z szoku aż krzyknął Peter.
-Misiu chodź pójdziemy położyć spać Mike'a- oznajmiła Maggie kierując te słowa do męża.
Z wielką niechęcią mężczyzna przystał na tę propozycję a Joe nadal nie wierzyła co się dzieje. Miała wrażenie
jakby była w jakiejś ukrytej kamerze. Dlaczego nie zorientowała się, że Maggie to siostra Reus'a? No tak jak
miała się zorientować skoro dziewczyna nosiła nazwisko po mężu. Przechylając jednym ruchem ręki kieliszek
wypiła do dna czerwony napój. Wiedziała, że na trzeźwo nie da dziś rady funkcjonować.
-Musiałeś to mówić? Naprawdę musiałeś? Teraz niech wszyscy się dowiedzą, że byłam dziewczyną Mario.
Napiszmy najlepiej do jakiejś gazety, że Mario Goetze ma mnie za dziwkę. No przecież to takie normalne
przecież.- stwierdziła Joe napastując przy tym Reusa.
-O co Ci chodzi? Chyba nie powinnaś tyle pić- oznajmił zabierając Jej przy tym kieliszek w którym przed chwilą
znajdowało się dość mocne wino. Najwidoczniej dziewczyna miała tak słabą głowę, że zdążyło Jej już nieźle
zaszumieć.
-O co mi chodzi? Przez tego Twojego przyjaciela nie mam żadnych przyjaciół tutaj. No prawie żadnych. Gdy
spotkałam Meg to miałam nadzieję, że chociaż Ona może Nią zostać. Ale nie musiałeś to Jej oznajmić. Nie
chcę, żeby ktokolwiek patrzył na mnie przez ten pryzmat, że byłam z Nim kiedyś rozumiesz?
-Znam moją siostrę na wylot i doskonale wiem, że Ona nie jest taka.......Joe to śmieszne nie uważasz?
Będziemy się nadal unikać? Przyjaźniąc się z Maggie musisz liczyć się z tym, że biorę czynny udział w Jej życiu
i zresztą mieszkam nieopodal Niej.
-Nadal nic nie rozumiesz. Goetze to Twój przyjaciel do cholery! Nie chcę, żebyś cokolwiek Mu o mnie mówił!
Jak przez przypadek zobaczyłby, że tak sobie spokojnie konwersujemy to będzie chciał wiedzieć co u mnie,
rozumiesz? Bo mnie nienawidzi i zrobi wszystko żeby mnie pogrążyć!
-Przesadzasz Joe. Nic nie zamierzam Mu mówić. Przecież nic się nie dzieje.... Poza tym Mario nie jest taki, nie
byłby zdolny do złych czynów tylko dlatego, żeby się na kimś zemścić.
Dziewczyna mrużąc oczy spojrzała na osobę blondyna jeszcze raz tego wieczoru.
-Nie do wiary. Rozmawiałeś z Nim! O mnie! No tak, widzisz tego właśnie się spodziewałam. Wyobraź sobie,
że Twój przyjaciel nie jest taki czysty jak Ci się może wydawać. Potrafi manipulować ludźmi jak nikt inny i nim
się obejrzysz tańczysz tak jak On zagra.
-Rozumiem, że nie ułożyło się Wam ale.....
-Słucham?! Nie ułożyło? Co On Ci jeszcze nagadał?! Pewnie jaka to jestem okropna i zła...I zakończył tym, że
nie byłam godna na Jego wielką hojną miłość- zakończyła swój wywód.
-Przesadzasz, nie rozmawiam z Nim o Jego kwestiach miłosnych. Za dużo wypiłaś- skwitował.
Zrezygnowana dziewczyna opadła na fotel zapatrując się w wino, które nadal leżało na stole. Sama nie
wiedziała co robić, co myśleć. Osoba Mario już dawno przestała Ją interesować. Tylko problemem było to, ze
On nadal gdzieś tkwił w Jej życiu i ciągle Ją blokował.
-No już Joe.......Powiedz lepiej co u Ciebie.
Spoglądając beznamiętnym wzrokiem w twarz blondyna odparła:
-Bez zmian, zapisałam się na kurs fotograficzny ale co z tego? Nadal nie mam pracy. Czasem idąc do sklepu
zastanawiam się ile razy jeszcze będę mogła zrobić zakupy. Ciągle sprawdzam kartę kredytową czy czasem nie
ma już na Niej debetu. Ciągle myślę o tym, czy nie skrzywdziłam jakiegoś człowieka, teraz mogę potrzebować
każdej pomocy.
-Mówiłaś coś o fotografii. W naszym klubie....
-O nie- weszła Mu w słowo blondynka.- Nie mam zamiaru mieć cokolwiek wspólnego z piłka nożną. A
zwłaszcza w tym klubie w którym Mario był kiedyś zawodnikiem. Dziękuję Ci Marco za wszystko wiele dla
mnie zrobiłeś ale tej oferty na pewno nie przyjmę choćby nie wiadomo jak było źle.
-Ty byłaś modelką prawda?- nagle znikąd pojawiła się Maggie.- Skoro jesteś już od dawna w tym fachu
powinnaś nadal w nim tkwić.
-Meg po to przyszłam na kurs żeby zapomnieć o świecie mody. Nie mam zamiaru tam wracać i patrzeć jak
robią tym dziewczynom sieczkę z mózgu.

-Ale nie o tym mówię. Jako fotograf modelek mogłabyś pracować. Przecież znasz się na tym jak nikt inny.
Mogłabyś im udzielać rad jak się poruszać po wybiegu, jak pozować do zdjęć. A w międzyczasie zarabiać
pieniądze fotografując Je. Czy to nie dobry pomysł? Właśnie mi się przypomniało, że mam znajomą, która
właśnie otwiera taki salon modelek. Jest początkująca wiec na pewno kokosów tam byś nie zarabiała ale
później kto wie? Zdobyłabyś sławę już dzięki temu, że Ty byłabyś fotografem a i Ty nie straciłabyś twarzy
wspomagając te młode modelki.
-Meg tu nie chodzi o pieniądze ale rzeczywiście to dobry pomysł. Mogłabym je przygotować na prawdziwe
przetrwanie w tym zawodzie.
-Czyli zgadzasz się?- wtrącił się Reus.
-Nie wiem czy Twoja przyjaciółka się zgodzi- te słowa blondynka skierowała do Meg.
-Żartujesz? Już zaraz do Niej dzwonię.
-Dziękuję Wam obojgu za wszystko- kwitowała Joe przytulając każde z rodzeństwa osobno.
***
Powracam z nowym rozdziałem:)

Trochę mdły ale mam nadzieję, że następne będą lepsze:)
Już za tydzień dowiecie się co u Amy i Marco, toteż zapraszam serdecznie tutaj---->http://milosc-bez-konca.blogspot.com/
Miłego tygodnia:***
<3

wtorek, 4 listopada 2014

CZTERY

Pełnia szczęścia?

Nie ma takiego pojęcia. Nie można być wiecznie uradowanym przez całe życie. W życiu każdego człowieka

znajdują się takie wydarzenie które komplikują nasze życie w maksymalnym stopniu. Małżeństwo które

dowiaduje się, że nie może mieć dzieci, energiczna atrakcyjna kobieta w ułamku sekundy dowiaduje się, że

ma raka, dziecko, które zostaje śmiertelnie potrącone na pasach w miejscu które teoretycznie powinno być

bezpieczne. Czy te wydarzenia choć trochę są przyjemne? Nie i otóż to. W życiu zawsze jest równowaga i

to pod każdym względem.

Johanna razem z Lisą beztrosko spędzały czas na Ibizie nie przejmując się nadchodzącym jutrem. Życie było

w tej chwili piękne. Woda w morzu przez okrągłe 24 godziny była idealna by móc zgłębiać Jej fale, słońce

prażyło niemiłosiernie zostawiając po sobie oznaki na ciałach urlopowiczów a delikatny przyjemny wiatr był

rozkoszą w wieczory spędzane na zewnątrz hotelu. Lecz to co dobre szybko się kończy. Ta Idylla musiała

kiedyś zamknąć swój żywot i ten czas nadszedł właśnie dziś w gorące piątkowe popołudnie. Niemki właśnie

szykowały się do odlotu by dotrzeć do domu gdy Joe zdała sobie sprawę z być może najważniejszej kwestii

w Jej życiu. Przeglądając swój aparat ze zdjęciami, które zrobiła na Ibizie uświadomiła sobie, że zawsze

towarzyszył Jej w życiu. Już od małego dziecka pamięta jak biegała po domu i robiła każdemu zdjęcie i

prosiła o uśmiech do kamery. To może być to, przecież kochała fotografię, odkąd pamiętała miała z Nią

styczność. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Przecież zakończenie modelingu nie oznacza końca

kariery. Może fotografować i nawet ma do tego odpowiedni sprzęt. Postanowiła, że zaraz po przylocie do

Dortmundu uda się na profesjonalny kurs fotografii. Choćby miała wydać fortunę obiecała sobie, że w końcu

spełni swoje marzenia.

***
Dzień za dniem mijał spokojnie, bez rewelacji. Blondynka jak postanowiła tak zrobiła, poszła na kurs

fotograficzny i miała to szczęście, że uchowało się dla Niej jedno ostatnie miejsce. Już na pierwszych

zajęciach zaskarbiła sobie sympatię niejakiej Maggie. Dziewczyna nic a nic nie potrafiła robić zdjęć ale za to

miała fantastyczny charakter.

-Meg, dlaczego właściwie chodzisz na profesjonalny kurs fotografii?- w przerwie na śniadanie Joe zapytała

dziewczyny co Ją tu przywiodło.

-Jestem totalnym beztalenciem w tej dziedzinie wiesz? Zazdroszczę wszystkim moim koleżankom, że ot tak

zrobią pstryk i wychodzą im takie piękne zdjęcia. Zdaję sobie sprawę, że ludzie tutaj na tym kursie są

uzdolnieni pod tym względem ale ja jestem inna i zawsze idę pod prąd. Żebyś Ty zobaczyła moje wypociny

w albumie- zamyślając się chwilę brunetka z radością stwierdziła - Joe to świetny pomysł! Musisz koniecznie

odwiedzić mnie w domu. Zobaczysz jak mieszkam i poznam Cię z moim synkiem i mężem. Zaproszę też

mojego brata, ostatnio złamał kostkę i jak zwykle narzeka na swój marny los. Niech przyjdzie i w końcu

przestanie marudzić, zgadzasz się?

Jako, że Johanna nie miała serca odmawiać nowo poznanej koleżance, która wydawała się być po prostu

miła i uprzejma zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Nie zważając na to czy Joe ma czas czy nie jutro wieczór

były umówione.

***
Od momentu feralnego wieczoru w Hiszpanii Joe nie miała żadnego kontaktu z Marco. Widziała Go raz czy

dwa na plaży ale przecież wyraziła się jasno. Zero wspólnych kontaktów. Nie wiedząc czemu ta sprawa

przypomniała Jej się właściwie dziś zaczęła szykować się na domniemane spotkanie z Maggie. Jak zwykle

nie wiedziała co na siebie włożyć, niby to tylko koleżanka ale w końcu ma poznać Jej brata, męża i synka.

Wypadałoby kupić jakiś prezent dla małego. Przypomniała sobie, że Meg mówiła co o tym, że chłopczyk

ma 2 latka. Postanowiła więc, że wyjdzie z domu wcześniej i kupi coś pierworodnemu dziewczyny w

dowolnym sklepie dziecięcym. Ubrała się dość na luzie lecz z delikatną nutką elegancji by nie wypaść na

jakąś ofermę. Wdziewając na swoje ramie czerwoną torebkę wzięła z komody klucz by zamknąć swoje

mieszkanie. Wsiadając do samochodu w swych balerinach zapięła pasy i ruszyła pod domniemany sklep dla

dzieci. Wybór był ogromny. Sama nie wiedziała na co najpierw patrzeć. Były i ubranka i zabawki. Pieluchy i

przeróżne kolorowe nocniki. W tym momencie zdała sobie sprawę, ze takie malutkie dzieckiem to nie lada

wyczyn finansowy dla młodego rodzica. Na początku wpadł w Jej oko zielony rowerek na trzech kółkach,

który na kierownicy miał zabawną żółtą trąbkę lecz po chwili zrezygnowała nie wiedząc czy chłopiec nie ma

takiego pojazdu w swym domu. Nie miała absolutnie pomysłu na prezent dla 2-latka. Chodziła między

regałami niczym kura szukająca swoich małych kurczaków. Małe kolorowe książeczki o zwierzakach? A

może klocki? Dzieci na pewno lubią się bawić. Spoglądając na zegarek zdała sobie sprawę, że jeśli się nie

pospieszy to spóźnienie będzie miała murowane. Zaczepiła więc pracownika sklepu mając nadzieję, że

okaże się większym doświadczeniem od Niej samej w tych sprawach.

-Przepraszam bardzo. Mam kłopot, wybieram się w odwiedziny i poszukuje prezentu dla 2letniego

dziecka...Chłopczyk- dodała po chwili.

-Chłopczyk to może coś z zabawek interaktywnych? Kierownica z migaczami? Piesek który rozmawia,

 samochód?- zaproponował mężczyzna.

-Błagam o pomoc. Nie mam pojęcia. Tyle tego jest, że nie wiem gdzie oczy podziać.

-To może proponuję laptopa. Takiego dla małego dziecka z literkami i zwierzątkami na klawiaturze. Oprócz

tego, że to świetna zabawa dla malucha to jeszcze bardzo edukacyjna.

-Nie wpadłabym na to. Dziękuje. Może Pan jakoś ładnie zapakować?

***
Wpadła niczym piorun na posesję pod numerem dwanaście. Była dokładnie o czasie, cóż za szczęście że

zdecydowała się w końcu na ten prezent gdyby nie ten sprzedawca to tkwiła by tam do jutra. Już tylko

poprawienie niesfornego kucyka i huczne ding dong rozdzwoniło się w domu Maggie.

-Joe! Jesteś już. Wejdź proszę- uradowana brunetka otworzyła szerzej drzwi by Niemka mogła spokojnie

wedrzeć się do środka. Już od progu ujrzała małego słodkiego blondyna, który chodził jeszcze niepewnie

trzymając się płytek po brązowych panelach.

-Ty jesteś Mike- oznajmiła Johanna kucając przy chłopcu. O dziwo dwulatek nie zawstydził się jak to miał

w zwyczaju. Oprócz tego z uśmiechem na ustach skierował we duże brązowe oczy na pakunek, który

przyniosła dziewczyna.-Ja jestem Joe i mam coś dla Ciebie- stwierdziła pomagając małemu odpakować

prezent.

Mike był wniebowzięty przyciskał swoimi małymi paluszkami na wszystkie guziki po kolei zdając sobie

sprawę, że po wciśnięciu na jakikolwiek obrazek z laptopa będzie wydobywał się charakterystyczny

zwierzęcy dźwięk. Klaskając w rączki śmiał się do rozpuku nie puszczając niebieskiego urządzenia.

-Nie musiałaś Joe, miałaś przyjść w odwiedziny a nie kupować małemu prezenty. Wejdź do salonu proszę.


To jest mój mąż Peter, poczekamy jeszcze na mojego brata, który jak zwykle się spóźnia i otworzymy wino.


Johanna siedziała już w salonie państwa Mehr wyczekujac brata Maggie. Spóźniał się już piętnaście minut ale
jak to stwierdziła Meg to podobno normalne u Jej młodszego rodzeństwa. Joe nie lubiła gdy ktoś sie spóźnia a
już na pewno gdy Ona musiała czekać. Przecież po to ktoś skonstruował zegarek by być na czas, prawda?
Postanowiła jednak trzymać nerwy na wodzy. W końcu wcale nie znala człowieka i co najważniejsze nie będzie
obrażać rodziny swojej koleżanki, która była nieliczną w Jej kontaktach towarzyskich od tego czasu gdy
zerwali z Mario. Z zamyślenia wyrwał Ją dzwonek u drzwi po czym gość nie czekając na otworzenie sam
postanowił przybyć do salonu. Poprawiajac swoją pozycję na fotelu wlepiła na usta swój promienny uśmiech i z
niecierliwością czekała na gościa. Gdy towarzysz ukazał się w pełnej krasie tuż w wejściu to blondynka o mało
co nie upuściła swojej szklanki z wodą, którą trzymała w chwili obecnej.
-Joe to jest właśnie mój brat...
-Marco- dokończyła blondynka patrząc złowrogo na mężczyznę.

*****************************************
Rozdział niesprawdzany, mogą być błędy. Za co przepraszam :)
Zapraszam na mój drugi blog, który niedawno wystartował: http://milosc-bez-konca.blogspot.com/
Ciao :*